Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wzbił się okrzyk.
Tłum wniebogłosy witał zjawienie się ukochanej swej królowej, noszącej imię stulistego białego kwiecia i lubującej się w perłach najczystszej wody.
Wołania i frenetyczne oklaski ciżby, odbijając od zwartych, milczących zewnętrznie ścian pałacu dożów, obudziły echa dawnych wspomnień, dawno przebrzmiałych wiwatów, jak tych naprzykład co się tu rozlegały, gdy orszak prześwietny wiódł do dożów pałacu nowopoślubioną Morozinę Grimani; gdy wstępującej na tron lśniący się od złotogłowiu, sztuki sypały dary z rogu obfitości.
— Wnoszę — odezwał się Franciszek de Lizo — że się królowa lubuje w twych utworach, gdyż przywdziała dziś wszystkie swe perły, opasała niemi włosy, szyję, ramiona, kibić. Ha! napatrzym się tu dziś na klejnoty dziedziczne weneckiego patrycyatu.
— Spójrz tam Stelio! — mówił znów Daniel Glawro, wskazując podnóże schodów — tam się zebrali, przejścia twego oczekując, twoi wielbiciele.
Ale Effrena oparł się o bronzowe ocembrowanie studni, przy której, po uroczystości, miał się spotkać z Foskaryną.
Pochylił się nad nią, czuł kolanami wypukłość ocembrowanie podtrzymujących małych karyatyd. W głębi szukał odbicia gwiazd wysokich...
Na chwilę odosobnił się zupełnie od otaczającego go tłumu, od miejsc, zamknął się sam w sobie, głuchy na gwar i rumor wszelaki, uto-