Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nął, w wąskim, głębokim pierścieniu, z którego wiały wilgoć, pleśń i mroki.
Czuł znużenie naprężonych nerwów, wyobraźni, uczuć; gwałtowną potrzebę zmiany miejsca i otoczenia.
Przez myśl mu przemknęły obiecane mu na noc tę upojenia... a jednocześnie w samej głębi jego duszy poruszało cię coś tak tajemniczego i niepochwytnego — jak sączące się w niezgłębionej studni wody.
— Co widzisz — spytał Piotr Martello, pochylając się obok niego nad przegryzionem rdzą wieków ocembrowaniem studni.
— Oblicze prawdy — odrzekł Eftrena.


∗             ∗

W starodawnej komnacie, niegdyś zamieszkiwanej przez dożów a przyległej do sali Wielkiej Rady, pomiędzy starożytnemi posągami i innemi wojennemi łupy, Stelio Effrena czekał, aż kolej jego nadejdzie i mistrz ceremonii zawezwie go na estradę.
Uśmiechał się roztargniony do otaczających go przyjaciół, lecz słowa ich przelatywały mimo jego uszu jak brzęczenie pszczół, czy wiatru powiewy.
Od czasu do czasu, bezmyślnym, wewnętrzne naprężenie zdradzającym ruchem, opierał się, o który ze stojących wzdłuż ścian cokułów, zaciśniętą dłoń przesuwaj po posągu, jak gdyby szukał palcami nadpękniętej bruzdy, lub znów pochylał się nad szklanemi taflami, w czytując się uważnie w zatarte napisy starożytnych medali.