Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciankami Nerona, ukrytemu gdzieś ze swą lubą w sitowiu, Wenecya, zdać się dziś może płonącem miastem.
Stelio uśmiechnął się.
Nietylko jego kierunkiem i zasadami, lecz nawet stylem, przejmowali się jego przyjaciele i uczniowie.
W pobudzonej słowami Parysa wyobraźni śmignął mu obraz Foskaryny.
Widział ją taką jaką była: przepojoną aktorską sztuką i doświadczeniem lat długich, ze smakiem dojrzałości na przywiędłych a tak wymownych ustach, z płonącemi przemijającą gorączką dłońmi, co wycisnęły już tyle upajających nektarów, z cieniem tysiącznych, tragicznych masek, mieniących się na licach nawykłych odzwierciedlać rozpacz i namiętność...
Widział ją taką jaką była i taką pożądał a na myśl samą, że ją wkrótce ujrzy wydzielającą się z tłumu, właściwego jej elementu, przebiegł go dreszcz rozkoszny.
Pewny był, że widok jej upoi go i dostroi ostatecznie do zamierzonej improwizacyi.
— Idźmy! — zawołał na przyjaciół — czas wielki.
Istotnie, wystrzał armatni oznajmił, że królowa opuszcza swe komnaty, by się udać do pałacu dożów.
Po ludzkiej zbitej ciżbie przebiegł ruch podobny temu co marszczy wód powierzchnię, zwiastując zbliżającą się falę.
Na wybrzeżu San Giorgio magiore, szybkolotna raca wzbiła się ognistą kulą pod obłoki, pękła rozpierzchając iskier warkocze, gwiazd kaskadą spadła w ciche wody.