Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Perdito! — ciągnął, widokiem tym podniecony, przypływem natchnienia rozradowany poeta — czy ci się nie zdaje, jakobyśmy ciągnęli za pogrzebowym orszakiem zmarłego Lata? Leży, patrz, w żałobnej barce, w złotogłów owinięte, podobne do Lorendany Morozini, tej, wiesz, ze złotego wieku. I ciągnie cicho orszak pogrzebowy, precz, na Murano, kędy mistrz hutnik, zamknie zmarłą w przezroczystej szklanej trumnie, by płynąc ku lagunom, widzieć mogła trawy podwodne i łudziła się, że to ją jej własne, miękkie owijają włosy i czekała cierpliwie zmartwychwstania godziny…
Foskaryna zwróciła się do poety, spoglądając z uśmiechem smętnym w oczy, zdające się wpatrywać w wywołany dopiero co obraz. Streszczał on istotnie w sobie rytmicznie i fantastycznie, rozpierzchłe dokoła wrażenia i uroki.
Jak w mlecznych i szklistych błękitnościach opali skrzą się skryte ognie, tak z bladej i gładkiej toni wód, za każdem uderzeniem wioseł skrzyły się miryady iskier. Po za masztami stojących na kotwicy okrętów; San Giorgio Magiore, sam był podobny do olbrzymiego okrętu, odwrasającego się od Fortuny, co po nad lasem masztów, nad Doganą, depce złocistą sferę.
W połowie kanału Giudeha, niby w ujściu zacisznem, natłoczyły się łodzie wypchnięte z ciasnych kanałów, pokryte stosami desek, pniami drzew, wśród których gościł jeszcze oddech borów obrastających gdzieś, het! precz! brzegi dalekich wód bieżących.
Na Molo, pod podwójnem zjawiskiem pysznych portyków otwartych na przepływ ludu i wichry ludowej gwary, a ponad niemi, tej dziwnej, potężnej ściany, niemej i zwartej jak wola wszech-