Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Spokój! zapomnienie! — ciągnął Stelio — Czyż istotnie spokoju to i zapomnienia szukasz w głębi tych wód cichych, gdy wracasz wyczerpana i cała jeszcze owiana tchem widzów, których dopiero co, jednem słowem, jednem ruchem porywałaś, do sza leństwa przywodząc? Co do mnie, przeciwnie, wyznaję, że czuję jak się we mnie, wobec tych wód stojących, bużą, z niesłychaną szybkością mnożą, potęgują wszystkie me władze, chwilami do granic szału dochodząc…
— Moc i płomień są twym udziałem Stelio! — rzekła cicho, nie podnosząc oczu, kobieta.
I on zamilkł, dając się unieść wrażeniom wywołanym przez otaczające go obrazy i dźwięki, których bystry i nagły, zbliżanie się natchnienia zwiastujący przypływ, napełnił go radością.
Trwała jeszcze ta wieczorna godzina, którą, w jednym ze swych poematów, nazwał był: „tycyanowską“, gdyż przedmiot każdy zdaje się wówczas posiadać własną światłość, na kształt nagości na płótnach Tycyana, co raczej z siebie wydzielają jasność niż ją biorą z zewnątrz.
A teraz, z własnego modrego cienia wyłoniła się ośmiokątna Marya del Salute, dzieło Baltazara Longhen’a, z kopułą, głowicami, posągami, kolumnami, balustradą, wspaniała i przedziwna, podobna do wodnego gmachu o przelewnych, jak fale, liniach; bielejąca połyskiem perłowej macicy; z kamiennemi wklęsłościami, które wilgoć wyłożyła lśniącą, srebrzystą, śliską warstwą, nakształt wnętrza muszli, otwartej w rodzinnych wodach.