Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niegdyś bladła i mdlała wobec gwałtowności mego zapału.
Ofiarowałem jej zatem, że będę odtąd dla niej bratem, a ona przyjęła moją ofiarę z prostotą. Jeśli była smutną, ja byłem daleko jeszcze smutniejszym myśląc o tem, że miłość nasza pogrzebaną jest już nazawsze i bez nadziei zmartwychwstania, myśląc o tem, że niezawodnie usta nasze nie złączą się już w pocałunku nigdy, nigdy.
I w zaślepieniu mego egoizmu wydawało mi się, że w głębi serca powinna ona być mi wdzięczną za ten smutek, który, jak to dobrze czułem, jest nieuleczalnym; zdawało mi się, że powinna być z niego zadowoloną i brać ztąd dla siebie pociechę, jako z odbłysku naszej minionej miłości.
Był czas, w którym marzyliśmy oboje nie tylko o miłości, ale i o namiętności, mającej trwać do śmierci „usque ad mortem“. Oboje wierzyliśmy w to nasze urojenie i niejednokrotnie w upojeniu wymawialiśmy te złudne wyrazy: „zawsze! zawsze!“ W końcu uwierzyliśmy w związek naszych ciał, ten związek tak rzadki, tak tajemniczy, który łączy z sobą dwie istoty ludzkie węzłem przerażający i nienasyconej żądzy; wierzyliśmy, ponieważ intensywność naszych wrażeń nie zmniejszyła się bynajmniej, wierzyliśmy nawet wówczas, kiedy geniusz rodzaju przez narodziny istoty nowej osiągnął cel swój jedyny.
Potem złuda ta pierzchła; płomień zagasł. Moja dusza — przysięgam — szczerze opłakiwała tę ka-