Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Z kim, jeśli nie będzie niedyskrcyą to pytanie?...
— Z Eugeniuszem Egano.
Spostrzegłem, że miałby ochotę dowiedzieć się czegoś więcej, ale że go powstrzymuje chłód mego obejścia i moja nieuwaga pozorna.
— Mistrzu — wymówiłem — atak pięciominutowy.
I odwróciłem się, dążąc do szatni. We drzwiach zatrzymałem się, rzuciwszy po za siebie spojrzenie i spostrzegłem, że Arborio rozpoczął napowrót fechtunek. Jeden rzut oka wystarczył do zrozumienia, że na tem polu należał do bardzo miernych.
Kiedy w obecności wszystkich zgromadzonych rozpocząłem atak z fechtmistrzem, szczególniejsze ogarnęło mnie podniecenie i zdwoiło jeszcze moją energię. Czułem utkwiony we mnie wzrok Arboria.
Później nieco spotkałem go raz jeszcze w szatni. Sala, zbyt nizka, pełną już była dymu i wyziewów ludzkich, cierpkich i mdlących. Wszyscy, co się tam znajdowali, nadzy, w białych peniuarach, nacierali sobie piersi, ręce i ramiona powolnie, paląc, żartując głośno, puszczając wodze swej zwierzęcości skandalicznemi rozmowami. Plusk spadającej wody tuszu mieszał się z śmiechami rozgłośnemi. Dwa czy trzy razy z nieopisanym wstrętem, z tem wstrząsnieniem, jakieby