Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kilka. Światło gazu, trzask podłogi, szczęk pałaszy, pozy niezgrabne lub eleganckie szermierzy, szybkie naprężanie się wszystkich tych nóg łukowatych, wyziew gorący i cierpki wszystkich tych ciał, okrzyki gardłowe, oddech ciężki, wybuchy śmiechu — są to wszystkie dane, jakich mi dostarcza pamięć, dla odtworzenia z całą jasnością tej sceny szczególniejszej, która się rozgrywała dokoła nas wtedy, gdy staliśmy oko w oko z sobą i gdy fechtmistrz wymawiał nasze nazwiska, Widzę jeszcze ruch, którym Filip Arborio, podnosząc maskę, odsłonił twarz zaczerwienioną, całą zlaną potem. Z maską w jednej ręce, z floretem w drugiej, skłonił się. Zdyszany był ze zmęczenia i cokolwiek wzburzony, jak człowiek, nienawykły do ćwiczeń muszkułów. Instynktownie pomyślałem, że nie musiał być zbyt niebezpiecznym na terenie walki. Przybrałem również nieco wyniosłe zachowanie; z umysłu ani słowem nie zrobiłem aluzyi do jego stawy lub mego uwielbienia dla jego talentu; zachowałem się tak, jakbym się zachował wobec pierwszego lepszego nieznajomego.
— A więc to jutro? — zapytał fechtmistrz z uśmiechem.
— Tak, jutro o dziesiątej.
— Pan się bije? — ozwał się Arborio z ciekawością widoczną.
— Tak.
Zawahał się przez chwilę, potem dodał: