Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kartki śmiałe i płomienne „Prawdziwej katoliczki“ przyszły mi na pamięć teraz.
Jedna z tych namiętności wywoływała pojawienie się drugiej i doznając cierpień niewątpliwych, mieszałem z sobą jednak pojęcie dwu tych kobiet, łącząc je w tymże samym kale, Filipa Arborio i Eugeniusza Egano obejmując jedną nienawiścią.
Napad ten przeszedł, pozostawiając mi w duszy rodzaj nieokreślonej wzgardy, połączonej z urazą do „siostry“. Oddaliłem się od niej więcej jeszcze, stawałem się coraz to bardziej względem niej szorstkim, coraz to więcej ją zaniedbując, coraz więcej zamykając się w sobie. Smutna namiętność moja do Teresy Raffo stała się wyłączniejszą teraz, zajmowała bezpodzielnie wszystkie władze ducha, nie dając mi ani na chwilę spokoju. Byłem prawdziwym potępieńcem, człowiekiem, którego ogarnął szał jakiś szatański, którego toczyła choroba iście niedocieczona, nieznana a straszliwa. Umysł mój z okresu tej zimy zachował zaledwie luźne jakieś tylko, niejasne wspomnienia, przerywane dziwną ciemnością.
Tej zimy nie spotykałem u siebie nigdy Filipa Arborio; czasami tylko widywałem go tu i owdzie w miejscach publicznych. Jednego wieczora jednak znalazłem się z nim razem w sali fechtunku i zrobiliśmy z sobą znajomość; przedstawił nas wzajem sobie fechtmistrz i zamieniliśmy słów