Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

była wesołą? Z jakimże stanem jej duszy stał w związku ten wylew niezwykły?“ Jakiś niepokój niewytłomaczony owładnął mną. Nie zastanawiając się, podszedłem do niej, wołając ją po imieniu.
Kiedy zobaczyła mnie wchodzącego do pokoju, była zdumiona i przez chwilę stała osłupiała, widocznie była zadziwioną.
— Śpiewasz? — powiedziałem, byle coś powiedzieć, zakłopotany, zdziwiony sam dziwacznością tego, co robiłem.
Ona uśmiechnęła się tym swoim nieokreślonym uśmiechem, nie wiedząc, co odpowiedzieć, nie wiedząc, jakie stanowisko zająć względem mnie. I zdawało mi się, że czytam w jej oczach ciekawość, pełną troski, której wyraz przelotny zauważyłem już niejednokrotnie: ciekawość współczującą, z jaką patrzy się na osobę podejrzewaną o obłęd, na maniaka. W rzeczy samej w tej chwili zobaczyłem obraz mój odbity w zwierciadle, naprzeciwko mnie wiszącego i uderzyła mnie ta twarz wychudła, te oczy zapadłe i podkrążone sinawemi kręgi, te usta nabrzękłe, ta cera zgorączkowana, która nie opuszczała mnie od miesiąca.
— Ubierasz się, by wyjść? — spytałem zakłopotany, zawstydzony niemal, nie znajdując na razie żadnego innego pytania, pragnąc tylko uniknąć milczenia.
— Tak.
Było to rankiem, w listopadzie. Stała właśnie przy stoliku, przybranym koronkami, na którym