Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

piersi, spostrzegłem nieco dziąseł jej bezkrwistych i białka oczu i coś kurczowego w twarzy całej. I odczułem, że trzymam w ramionach biedną, nadczułą istotę, głęboko zaniepokojoną swą chorobą o nerwach rozstrojonych, żyłach zubożonych ze krwi, może już nieuleczalnych. Równocześnie jednak przychodziło mi na myśl jej przeobrażenie owego wieczora pocałunku niespodziewanego i to dzieło miłosierdzia, miłości i odmiany, którego wyrzekałem się, raz jeszcze wydało mi się dziełem wzniosłem, niezmiernie pięknem.
— Tullio, zaprowadź mnie do fotelu — rzekła.
Podtrzymując ją ramieniem, wpół objętą, doprowadziłem ostrożnie; dopomogłem jej usiąść, ułożyłem przy oparciu poduszki puchowe i przypominam sobie, że wybierałem najwytworniejszą, by na niej oparła głowę. Potem, aby jej podsunąć poduszkę pod nogi, przyklęknąłem i spostrzegłem popielatą jej pończoszkę i pantofel, osłaniający zaledwie kawałek stopy. Jak „owego wieczora“ i dziś ścigała każdy ruch mój spojrzeniem pieszczotliwem. A ja z umysłu przedłużałem posługi. Przysunąłem mały stoliczek do herbaty, postawiłem na nim wazon kwiatów świeżych, położyłem książkę, nóż ze słoniowej kości do przecinania kartek. Bez obmyślonego naprzód planu w posługi moje kładłem pewien odcień gorliwości przesadzonej.