Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

snać dla utrzymania równowagi, zwracając się kolejno to do matki mojej, to do mnie.
Matka moja wpatrywała się w nią z rozrzewnieniem nieopisanem, gotowa w każdej chwili ją podtrzymać. Ja takie wyciągałem ku niej ręce, jakby w obawie, by nie upadła.
— Nie, nie, proszę was — zawołała — pozwólcie mi, pozwólcie. Mocna już jestem; dojdę sama zupełnie do fotelu.
Wysunęła nogę, zrobiła jeden krok powoli. Twarz jej rozświeciła się radością dziecięcą.
— Ostrożnie, Juliano!
Postawiła jeszcze dwa czy trzy kroki; potem, przejęta nagłą trwogą obawą szaloną, że mogłaby upaść, wahała się przez chwilę w wyborze między matką a mną i wkońcu rzuciła się w moje objęcia, upadając mnie na piersi całym ciężarem, drżąca cała, jakby rozszlochana. Przeciwnie tymczasem śmiała się, cokolwiek przygnębiona tylko przestrachem; a ponieważ nie miała na sobie gorsetu, ręce moje poprzecz materyę sukni poczuły ciało jej cienkie i wątłe, pierś moja czuła ją drżącą i schorzałą, nozdrza moje odetchnęły wonią jej włosów, oczy dostrzegły dobrze znane ciemne znamię na jej szyi.
— Zlękłam się — mówiła głosem urywanym, zdyszana i śmiejąca się równocześnie — zlękłam się, że mogę upaść.
I kiedy, chcąc popatrzeć na matkę moją prze chyliła nieco w tył głowę, nie opuszczając mej