Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/440

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Doszedłem do końca alei. Obejrzałem się, nie dostrzegłem nikogo. Krajobraz wiejski tonął w ciszy i cieniu; ogień czerwieniał na wzgórzu, gdzieś daleko bardzo. Powracałem ku domowi, sam jeden. Nagłe coś białego zadrgało mi przed oczyma i znikło. Był to pierwszy śnieg.
Tego wieczora, kiedym siedział u wezgłowia Juliany, posłyszałem znowu dźwięki kobz góralskich, towarzyszące odprawianej nowennie, o tej samej godzinie.