Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mogłem uchronić się od sarkazmu wewnętrznego. „Za wszelką cenę? Co za wspaniałomyślność! Ale dajże pokój i dla ciebie przecież wielce jest dogodnym powrót do dawnego układu, a obok tego przedstawia to największą jeszcze pewność. Na ten raz jeszcze, jeśli tego żądasz, ofiara silić się będzie na uśmiech, czując, że umiera. Licz zatem, serce szlachetne! na nią i nie zajmuj się bezpotrzebnie resztą.
Czasami rzeczywiście człowiek znajduje w pogardzie szczerej, najwyższej samego siebie przyjemność szczególniejszą.
— Tullio, o czem ty myślisz? — spytała mnie Juliana z gestem naiwnym, dotykając końcem palca czoła między brwiami, jak gdyby chciała zatrzymać myśl moją.
Ująłem jej rękę nic nie odpowiadając. A milczenie moje, które mi się wydało ważną już poszlaką, wystarczyło, by zmienić znowu stan mego umysłu. Było tyle łagodności w głosie, w tym ruchu biednej nieświadomej niczego kobiety, że rozrzewniłem się, że poczułem znów w duszy brzask wzruszenia denerwującego, które wyciska łzy i które zwie się „litością nad samym sobą.“ Czułem potrzebę dominującą wywołania dla siebie litości, pragnąłem koniecznie pożałowania innych. Równocześnie głos wewnętrzny szeptał mi: „Skorzystaj z tego usposobienia duszy, ale nateraz nic nie odsłaniaj jeszcze. Przesadzając tylko nieco, podnosząc o jeden ton diapazon tego usposobienia