Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I omal już nie zawróciłem się wylękły. Ale ona głosem, który nigdy jeszcze nie wydał mi się tak słodkim, spytała:
— To ty, Tullio?
Wtedy postąpiłem o krok. A ona zawołała spojrzawszy na mnie:
— Co ci jest? Czyś ty chory?
— Zawrót głowy... Ale to już przeszło — odpowiedziałem.
I dodawałem sobie odwagi tą myślą: „Nie odgadła.“
W rzeczy samej nie domyślała się niczego i dziwnem mi się wydało, że tak jest. Miałżem ją przysposobić na cios brutalny? Miałżem wypowiedzieć wszystko otwarcie, czy wymyślić nowe jakieś kłamstwo przez litość dla niej? Albo też najlepiej może będzie wyjechać niespodziewanie, niezawiadomiwszy ją i pozostawiając tylko list, w którym złożę jej moją spowiedź? Jaki był najlepszy sposób, najmniej trudny dla mnie, najmniej okrutną czyniący niespodziankę?
W tych romyślaniach trudnych jakiś instynkt nieszczęsny skłaniał mnie do zajmowania się raczej własną moją ulgą, niż oszczędzeniem jej przykrości. I bez wszelkiego wątpienia byłbym wybrał sposób niespodzianego wyjazdu i listu wyjaśniającego następnie, gdyby nie to, że wzgląd na matkę stawał temu na przeszkodzie; należało bezwarunkowo oszczędzać matkę zawsze, bądź co bądź, za wszelką cenę. Na ten raz znowu nie