Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/438

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XLVIII.

W ciąga wieczora poszedłem zobaczyć Rajmunda. Zastałem go na ręku u matki. Wydał mi się cokolwiek bledszym, ale był jeszcze bardzo spokojny, oddychał swobodnie. Nie można było zauważyć żadnego podejrzanego symptomatu.
— Dopiero co się zbudził — powiedziała mi matka.
— I to mamę niepokoi?
— Tak, ponieważ nigdy nie sypiał tak długo.
Wpatrzyłem się uważnie w dziecko. Podczołem posianym drobną wysypką białawą, szare oczy poglądały bez życia. Poruszał bezustannie wargami, jakby coś żuł. Raz nawet zrzucił na kaftanik nieco mleka zwarzonego.
— Och! nie nie, to dziecko nie jest zdrowe — zawołała matka moja, potrząsając głową.
— Ale czy kaszlał?
Jakby w odpowiedzi na moje pytanie Rajmund zakaszlał się.
— Słyszysz!
Był to kaszel chrypliwy, któremu nie towarzyszył żaden szmer organów wewnętrznych. Ustał on natychmiast.