Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/432

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy był doktór?
— Nie jeszcze. Ale możnaby sądzić, że ty to jeszcze więcej bierzesz do serca niż matka.
— Wiesz przecie, że kiedy chodzi o dzieci, wszelka obawa jest usprawiedliwioną. Drobnostka tu wystarcza...
Patrzał na mnie przezroczem! swemi, błękitne mi oczyma a ja obawiałem się ich, wstydziłem.
Kiedy wyszedł, wyskoczyłem z łóżka na równe nogi. „A zatem, pomyślałem, skutki już się rozpoczynają; a zatem niema już wątpienia. Ale jak długo jeszcze pożyje?... A może nie umrze... Miałby nie umrzeć!... O! nie, to niepodobna! Powietrze było lodowate, tamowało oddech“. I ujrzałem w duchu dziecko oddychające tem lodowatem powietrzem, z usteczkami wpółotwartemi, z odkrytym dołkiem gardła.