Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/423

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

modulowały prostą melodyę naiwną i niezapomnianą na tle akompaniamentu kobz.
— Idź i ty także na nowennę — powiedziałem jej. Ja tu sam pozostanę. Jak dawno już dziecko usnęło?
— Przed chwilą dopiero.
— Idź więc, idź już na nowennę.
Oczy jej zabłysły.
— Więc mogę pójść?
— Owszem; ja ta zostanę.
Otworzyłem jej sam drzwi i zamknąłem je za nią. Pobiegłem do kołyski na palcach; pochyliłem się, aby widzieć lepiej. Niemowlę spało wśród bielizny pieluszek, zaciskając wielkie palce w zamkniętych piąstkach. Poprzez tkaninę powiek, źrenice szarych jego oczu były dla mnie widoczne. Ale nie czułem, by z głębi mej istoty podnosił się przeciw niemu jakibądź poryw nienawiści lub gniewu. Mój wstręt do niego był daleko mniejszym niż poprzednio. Nie doznawałem już teraz tego popędu, który nieraz czułem, jak mnie przenikał aż do kończyn rąk, gotowych do wszelkiej gwałtowności zbrodniczej. Byłem posłuszny wyłącznie podszeptowi woli chłodn e i jasnej; miałem najzupełniejszą świadomość moich czynów.
Powróciłem do drzwi, otwarłem je, przekonałem się, że kurytarz był pusty. Pobiegłem szybko do okna. Pamięć przypomniała mi to, com słyszał od matki; umysł mój przebiegło podej-