Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/422

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wami, wszystko będzie stracone“. Począłem nadsłuchiwać, się nie słyszałem nic, prócz szumu krwi w własnych żyłach. Postąpiłem korytarzem aż do schodów, nie spotkawszy nikogo. Cały dom pogrążony był w ciszy. I myślałem dalej: „Wszyscy już zebrali się w kaplicy, nawet i służba. Niema się czego obawiać“. Poczekałem jesz cze dwie lub trzy minuty, żeby się uspokoić. Przez te dwie czy trzy minuty podniecenie mego umysłu zmniejszyło się znacznie. Dziwnie jakoś zmieszałem się. Przechodziły mi przez głowę myśli jakieś niepochwytne, nic nie znaczące, nie mające nic wspólnego z czynem, który zamierzałem spełnić. Liczyłem machinalnie słupki balkonu.
„Z pewnością przy dziecku pozostała Anna. Pokój Rajmunda leży w pobliżu kaplicy. Muzyka oznajmi początek nabożeństwa“.
Skierowałem się ku drzwiom. Dochodząc do nich posłyszałem preludyum kobz. Wszedłem bez wahania. Odgadywałem trafnie.
Anna stała przy krześle, w postawie tak ożywionej, że odgadłem natychmiast, iż zerwała się przed chwilą na równe nogi, posłyszawszy kobzy gór rodzinnych, preludium pasterskie starożytne.
— Czy śpi? — spytałem.
Głową skinęła potwierdzająco.
Dźwięki brzmiały dalej, zciszone oddaleniem, słodkie jak we śnie, cokolwiek piskliwe, przetrzymywane, przedłużone. Głosy wyraźne fletów