Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/421

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mioty materyalne. Ułożyłem rzeczy tak, że Krystyna nie zostawiła nas samych, jak w wieczory zwierzeń serdecznych; zająłem się obiadem z nadzwyczajną gorliwością.
— Dlaczego dziś wieczór nie chcesz jeść ze mną? — spytała mnie.
— Nie mogę nic jeść teraz; jestem cokolwiek niezdrów. Ale ty zjedz choć trochę, proszę cię.
Naprzekór moim usiłowaniom, nie udawało mi się ukryć całkowicie niepokoju, co mnie udręczał.
Po kilkakroć przypatrywała mi się z widocznym zamiarem przeniknięcia do głębi mych uczuć. Potem nagle spochmurniała i stała się milczącą. Zaledwie dotknęła kilku potraw, zaledwie umoczyła usta w kieliszku. Wtedy, chcąc wyjść, zebrałem wszystką odwagę. Udałem, żem posłyszał turkot powozu. Wytężyłem ucho. Ozwałem się:
— To Fryderyk powraca z pewnością. Muszę się z nim zobaczyć natychmiast. Pozwól, bym zszedł na chwilę. Krystyna pozostanie tymczasem przy tobie. Zobaczyłem, że twarz jej mieni się, jak kiedy ktoś chce wybuchnąć płaczem. Ale nie czekając jej przyzwolenia, wyszedłem śpiesznie; jednakże powtórzyłem jeszcze Krystynie, żeby pozostała tu aż do mego powrotu.
Skoro tylko wyszedłem, musiałem zatrzymać się, aby pokonać dławiący mnie niepokój. Myślałem: „Jeśli mi się nie uda zapanować nad ner-