Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/420

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Może ta słyszeć będziesz muzykę?
Zamyśliła się przez chwilę. Zdawało mi się, że była bardzo smutną, jednym z tych smutków tęsknych, co to okazują, że serce nabrzmiałe jest łzami, że oczy potrzebują się wypłakać.
— O czem myślisz? — spytałem.
— Przypominam sobie pierwsze Boże Narodzenie, jakie spędziłam w Badioli. A ty, czy je pamiętasz?
Była dziwnie rozrzewniona i wzruszona — i pragnęła widocznie wzajem odemnie tkliwości, pragnęła moich pieszczot, ukojenia, pragnęła, bym przyniósł ulgę jej sercu i spił łzy z jej oczu. Znałem doskonale jej cierpienia, jej smutki nie określone. Ale myślałem z niepokojem; „Nie powinienem utrzymywać ją w tem usposobieniu, nie powinienem dać się jej odwieść od przedsięwziętego zamiaru. Czas uchodzi. Jeżeli ulegnę, nie będę już mógł z nią się rozstać. Jeśli się rozpłacze, nie będę mógł ztąd się oddalić. Muszę pozostać panem siebie samego. Czas nagli. Kto będzie czuwał nad Rajmundem? Z pewnością nie matka. Niezawodnie będzie to mamka. Wszyscy inni zbiorą się w kaplicy. Tu posadzę Krystynę. Nie będzie żadnego niebezpieczeństwa. Okoliczności sprzyjają tak jak nigdy. Trzeba koniecznie, abym ze dwadzieścia minut był wolny“...
Unikałem rozdrażnienia chorej; udawałem, że ją nie rozumiem, nie odpowiadałem na jej wynurzenia, starałem się zwrócić jej uwagę na przed-