Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/419

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Miałżebym lękać się? I czego? Spełnienia czynu, czy tego, że czyn ten może być odkrytym?“ Lękałem się cienia wielkich drzew, bezmiaru nieba, odbłysków Assora, wszystkich zmieszanych odgłosów wioski. Ozwał się dzwon na „Anioł Pański“. Powróciłem a raczej uciekłem, jak gdyby mi ktoś następował na pięty.
W kurytarzu ciemnym jeszcze spotkałem matkę.
— Zkąd przychodzisz, Tullio?
— Wyszedłem przejść się trochę.
— Juliana czeka na ciebie.
— O której godzinie rozpoczyna się nowenna?
— O szóstej.
Było już kwadrans na szóstą. Miałem przed sobą zatem jeszcze trzy kwadranse. Trzeba było dać baczenie.
— Idę do Juliany teraz, matko.
Uszedłszy kilka kroków, raz jeszcze ją odwołałem:
— A Fryderyk nie powrócił jeszcze?
— Nie.
Wszedłem po schodach do pokoju Juliany. Czekała na mnie. Krystyna nakrywała stolik.
— Gdzie byłeś tak długo? — spytała mnie biedna chora z odcieniem wyrzutu.
— Byłem z Manią i Natalką... Oglądałem kaplicę.
— Tak, dziś wieczorem rozpoczyna się nowenna — poszepnęła smutnie, z wyrazem zniechęcenia.