Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/415

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zresztą zdawało mi się niepodobieństwem przedłużać do nieskończoności moje szpiegowania i niepokój, być wciąż na czatach przez czas nieograniczony, żyć w bezustannem oczekiwaniu godziny złowrogiej.
Kiedy byłem w takim kłopocie, weszła miss Edyta z Manią i Natalką: istne dwie Gracye, ożywione spacerem po swieżem powietrzu, owinięte w płaszczyki sobolowe z futrzanemi kapturkami, nasuniętemi na włosy, z rękoma opiętemi w rękawiczki, z policzkami zaczerwienionemi od zimna. Jak tylko mnie spostrzegły, rzuciły się do mnie, uszczęśliwione, wesołe i przez kilka minut pokój cały pełen był ich szczebiotu.
— Wiesz, papo, górale przybyli — oznajmiła mi Mania. — Dziś wieczór rozpocznie się nowenna w kaplicy. Gdybyś widział, papo, żłobek, który Piotr zbudował! Wiesz, że babka przyrzekła nam drzewko na Boże Narodzenie. Nieprawdaż, miss Edyto? Trzeba je będzie ustawić w pokoju mamy... Mama będzie zdrowa na Boże Narodzenie, nieprawdaż? O! zrób tak, papo, żeby wyzdrowiała koniecnie!
Natalka zatrzymała się, aby popatrzeć na Rajmunda i od czasu do czasu wybuchała śmiechem na widok minek dziecka, które bezprzestannie wierzgało nóżkami, jakby pragnąc wyswobodzić się z pieluch. Przyszła jej dziwna fantazya;
— Ja go wezmę na ręce!
I poczęła się dopominać hałaśliwie, żeby jej