Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/399

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Podnosił w górę nóżki, potem wyciągał je i prostował silnie; poruszał rączkami, na których pełno było dołeczków i fałdów; kładł w usta palce zakończone drobniutkiemi paznokciami, których końce tworzyły półkrąg biały. Poduszeczki ciała zaokrąglały się mięko dokoła piąstek, u kostek, po za kolanami, na udach, u pachwin, w dolnej części brzucha.
Kilkakrotnie także przypatrywałem mu się, kiedy był uśpiony, przypatrywałem długo, w myśli wciąż zastanawiając się nad sposobem; w rozmyślaniach tych przeszkadzała mi wizya małego trupa w powijakach, wyciągniętego w trumience, pośród wieńców z chryzantemów białych, między czterema jarzącemi świecami. Spał on spokojnie, leżał na wznak, ściskając wielki palec w zaciśniętej piąstce. Chwilami wargi jego wilgotne poruszały się, jakby w ssaniu. Jeżeli niewinny ten sen przejmował mnie do głębi serca, jeśli ten ruch usteczek drobnych budził we mnie litość, wówczas powtarzałem sobie w duszy, jakby chcąc umocnić się w powziętem postanowieniu: „On powinien umrzeć“. I przywodziłem sobie na pamięć wszystkie cierpienia poniesione już z jego powodu, cierpienia obecne, te, co się sposobiły dla nas w przyszłości i całą tę sumę przywiązania, której on nadużywał bezprawnie, z ujmą moich własnych dzieci i powolne konanie Juliany i wszystkie groźby, co zawisły nad naszemi głowami tajemną burzą. W ten sposób wzmagałem w so-