Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/398

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziecku, zawieszonemu u krągłej piersi, dziwnie jasnego kolorytu w porównaniu do twarzy, pokreślonej w błękitnawe żyły. Ssał to powolnie, to znów silnie, czasem bez apetytu a czasem znów z nagłą chciwością. Mięki policzek szedł za ruchem warg, gardziołko drgało za każdem odetchnieniem, nos niknął niemal pod naciskiem piersi nabranej. Wyobrażałem sobie, jaka błogość rozlewa się po tem delikatnem ciele wraz z tym strumieniem mleka świeżego, zdrowego i pożywnego. Wyobrażałem sobie, że każdy łyk świeżo przełknięty dodaje siły żywotnej intruzowi, czyni go odporniejszym, niebezpieczniejszym coraz bardziej. Doświadczałem głuchego bólu na myśl, że on wzrasta rozkwita, że w nim niema najmniejszej oznaki jakiejś dolegliwości lub kalectwa, prócz chyba białawych skorupek na ciemieniu, lekkich i zupełnie nieszkodliwych. Myślałem w dusz?: „Wszystkie więc wzruszenia, wszystkie męczarnie i cierpienia matki, kiedy go jeszcze nosiła w swem łonie, nie zaszkodziły mu nic zgołaz. A może też jednak ma on jakąś wadę organiczną utajoną, która dotąd nie objawiła się jeszcze, ale która z czasem może się rozwinąć i przyczynić do jego śmierci?“
Pewnego dnia, kiedy zastałem go rozpowitego z powijaków w kołysce, przemogłem obrzydzenie, dotykałem go, macałem, badałem od stóp do głowy, przykładałem ucho do piersi, chcąc się prze konać, czy funkcye serca są u niego prawidłowe.