Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/389

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chutko, kładąc rękę na jego ramieniu, aby go znaglić do uklęknięcia napowrót.
I przyklęknąłem obok niego, oparłem czoło o kratę, patrząc w głąb kaplicy. Doskonale widzieć mogłem wszystko, jak najwyraźniej; słyszałem każde słowo formuł obrzędowych.
Ceremonia chrztu już się rozpoczęła. Dowiedziałem się od Piotra, że dziecko otrzymało już sól. Sprawującym obrzęd był proboszcz z Tussi, don Gregorio Artese. Odmawiał w teś chwili „Wierzę w Boga“ wraz z ojcem chrzestnym, jeden głośno, drugi za nim ściszonym głosem. Jan podtrzymywał dziecko na prawej ręce, tej ręce, która wczoraj siała ziarno. Lewa ręka spoczywała na białości koronek i wstążek. I te dłonie kościste, wyschłe, poczerniałe, co zdawały się ulane z bronzu żywego, te dłonie stwardniałe od narzędzi rolnych, uświęcone dobrem, jakie rozsiewały przez cały ciąg życia, wielką sumą pracy której dostarczyły, zajęte obecnie podtrzymywaniem drobnego dziecięcia, były tak dziwnie pieszczotliwe jakoś, tak delikatne, miały w sobie taką nieśmiałość pełną wdzięku, że nie mogłem oderwać od nich oczu. Rajmund nie płakał; poruszał bezustannie ustami, pełnemi śliny, co mu spływała na haftowany śliniaczek.
Po wymówieniu słów egzorcyzmu, proboszcz poślinił palec i dotknął nim małych różowych uszu, wymawiając cudowne słowo:
Eph pheta.