Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/388

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ustanne krwotoki. Patrzę teraz tylko na jej konanie. Nie słucha już tego, co jej mówię, nie jest mi posłuszną, jak dawniej. Kto będzie przyczyną jej śmierci? On. To on, on z pewnością ją zabije“. Fala nienawiści wypłynęła z najtajniejszych głębin mej duszy i czułem ją, jak napływa cała do rąk mych porywem morderczym. Widziałem drobną tę istotę złowrogą, jak tuczy się mlekiem, jak wzrasta w spokoju, zdala od wszelkiego niebezpieczeństwa, pośród starań nieskończonych. „Matka moja kocha go więcej, niż Julianę! Matka moja zajmuje się nim daleko więcej, niż tę biedną umierającą kobietą! Och! on zniknąć musi, za jakąbądź cenę. To konieczne!“ I wizya zbrodni już dokonanej mignęła mi przed oczyma, jak błyskawica; wizya małego trupa w powijakach, trupa niewinnego dziecka w trumnie. „Chrzest będzie dlań wiatykiem. Ręce Jana poniosą go“...
Ciekawość nagła mnie napadła. To widowisko bolesne pociągało mnie ku sobie. Juliana drzemała wciąż jeszcze. Wyszedłem z alkowy; wyszedłem z pokoju; przywołałem Krystynę i kazałem jej siedzieć przy pani; potem szybkim krokiem podążyłem na chór, dławiony niepokojem.
Drzwiczki były otwarte. Spostrzegłem mężczyznę klęczącego u kraty chóru; poznałem Piotra wiernego starego sługę, tego, co widział mnie rodzącego się i obecnym był na moich chrzcinach. Podniósł się nie bez trudu.
— Zostań, zostań. Piotrze — wymówiłem ci-