Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/382

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

on te słowa z prostotą, która mnie wstrząsnęła dziwnie, tak mi się wydała nadzwyczajną. Tak to czasami dzieci wymawiają nagie jakieś słowa nieoczekiwane a poważne, co nas uderzają w samo serce; powiedziałbyś, że głos jakiś wieszczy przemawia przez ich usta nieświadome.
— Więc ty umiesz czytać w przyszłości? — spytałem go bez cienia ironii.
— Nie; ale miewam przeczucia i wierzę w nie.
Na ten raz jeszcze padł na mnie błysk ufności, dzięki memu zacnemu bratu; na ten raz jeszcze, dzięki jemu, czułem jak się rozluźnia cokolwiek obręcz żelazna, co mi raniła serce. Ale była to tylko krótka chwila odpoczynku. Przez resztę drogi mówił mi o Rajmundzie.
Kiedy byliśmy w pobliżu miejsca, gdzie zamieszkiwał Jan Scordio, Fryderyk spostrzegł w polu wysoką postać starca.
— Patrzaj! Widzisz go tam. Zajęty siewami. Przynosimy mu zaproszenie na jutrzejszą uroczystość.
Zbliżyliśmy się. Drżenie wewnętrzne było tak silnem we mnie, jak gdybym miał zamiar popełnić świętokradztwo. Bo i czyż rzeczywiście nie miałem sprofanować rzeczy wielkiej i pięknej? Nie miałżem żądać ojcowstwa duchowego od tego starca czcigodnego, dla cudzołożnego dziecka?
— Popatrz, co to za szlachetna postać! — zawołał Fryderyk, zatrzymując się i ukazując rol-