Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/378

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cią ziemistą, ze stężałemi rysami twarzy, z usta mi obwisłemi, otwartemi, pełnemi spływającej śliny i niezrozumiałego jąkania; widziałem ten ruch ręki, powtarzany co chwilę, kiedy ocierał chustką ociekającą bezustannie ślinę, co mu spływała z kącików ust...
— Tullio!
Był to głos matki. Odwróciłem się, postąpiłem ku alkowie.
Juliana leżała na wznak, nadzwyczaj osłabiona, wyczerpana, milcząca. Doktór przypatrywał się główce dziecka, na której poczynały tworzyć się strupki mleczne.
— Umówione więc już; pojutrze sprawim chrzciny — mówiła matka. — Doktór sądzi, że Juliana jeszcze czas jakiś będzie musiała pozostać w łóżku.
— Jakże ją pan znalazłeś, doktorze? — spytałem starca, głową ukazując mu chorą.
— Zdaje mi się, że nastąpiła pewna przerwa w polepszeniu — odpowiedział, wstrząsając białą swą głową. — Zastałem ją osłabioną, bardzo osłabioną. Trzebaby wzmódz odżywianie, postarać się...
Juliana przerwała mu, patrząc na mnie z dziwnie znużonym uśmiechem:
— Doktór auskultował mi serce.
— Cóż więc? — spytałem, zwracając się nagle ku starcowi.
Zdawało mi się, że cień jakiś przemknął po jego twarzy.
— Serce jest najzupełniej zdrowe — odpowiedział pośpiesznie. — Potrzeba mu tylko krwi wię-