Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/377

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kładąc się na szlachetnych, spokojnych konturach wybrzeży. Zdawało się, że ponad szczytami niewyraźnemi oliwnego gaju unosi się opar srebrnawy. Tu i owdzie kilka smug dymu przyćmiewało słońce. Wietrzyk od czasu do czasu przynosił lekki szmer liści opadających. Reszta była tylko spokojem i ciszą. „Dlaczego — myślałem — śpiewała ona tego ranka? Dlaczego słysząc ją wówczas, doznałem tego niepokoju? Wydała mi się inną kobietą. Czyż była w nim zakochaną? Jakiegoż stanu duszy przejawem była ta piosenka nucona? Śpiewała, bo kochała. A może też się mylę. Ale nigdy nie będę tu wiedział prawdy“. Nie była to już mętna zazdrość zmysłowa, była to szlachetniejsza zgryzota. I myślałem dalej: „Jakie też o nim zachowała wspomnienie? Czy to wspomnienie powracało jej często na pamięć? Syn jest węzłem żywym. W Rajmundzie odnajduje coś z tego człowieka. do którego należała; z czasem odnajdzie wyraźniejsze podobieństwa. Niepodobna, by miała zapomnieć ojca Rajmunda a może nawet ma go bezustannie przed oczyma. Czego doznaje, jeśli wie, że jest skazany na śmierć?“ I zatrzymałem się, wyobrażając sobie postępy paraliżu, tworząc ze stanu tego człowieka obraz, do ktérego zapożyczyłem barw ze wspomnień o nieszczęśliwym Juliuszu Spinelli. Widziałem go, siedzącego na wielkim fotelu, bladego tą blado-