Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sen naszedł ją i pochylił jej czoło pośród pracy. Spała z brodą opartą na piersi; śniła o czemś może. Nawleczona nitka wyszytą była zaledwie do połowy; ale w śnie swym przędła może nić daleko cenniejszą.
Juliana spała także; ale głowa jej opierała się o grzbiet fotelu, ręce zaś wyciągnięte, położono były na poręczach. We śnie rysy wygładziły się, usta tylko zachowały fałdę strapienia, chmurę smutku; wpół rozchylone ukazywały cokolwiek dziąseł bezkrwistych; u osady nosa także między brwiami pozostała drobna zmarszczka, wyżłobiona wielką boleścią. Czoło jej było wilgotne; kropla potu ściekała zwolna po skroni. A ręce jej bledsze niż muślin rękawów, zdradzały samą swą pozą niezmierne znużenie. Co mnie uderzyło w niej, to daleko mniej wyraz moralny jej postaci, niż widok jej brzucha, w którym żyła już teraz istota dojrzała zupełnie. I oddzieliłem zupełnie ten wyraz postaci, oddzieliłem samąż Julianę — i znowu poczułem żyjącą samoistnie obok mnie drobną istotkę, tak wyraźnie, jak gdyby w tej chwili żadna inna istota nie żyła w mojem otoczeniu. I znowu nie było to wrażenie złudne, ale głębokie i realne. Dreszcz przebiegł wszystkie moje członki.
Odwróciłem oczy i zobaczyłem znów w palcach matki czepeczek, w którym połyskiwała wpięta igła, zobaczyłem w koszyku lekki puszek koronek, stos wstążeczek różowych i niebieskich,