Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXIX.

Pewnego dnia szukałem Juliany po całej Badioli. Było to w pierwszych godzinach południa. Ponieważ nie zastałem jej ani w jej pokoju, ani nigdzie, wszedłem do mieszkania matki. Drzwi były pootwierane; nie słychać było żadnego szmeru ani głosów; lekkie firanki drżały u okna; przez próżnię okien widać było zieleń wiązów. Wśród ścian o jasnych barwach, wszystko oddychało odpoczynkiem i spokojem.
Szedłem naprzód ostrożnie ku tej świątnicy. Szedłem cichu, aby nie przeszkodzić matce na wypadek, gdyby drzemała. Rozsunąłem partyery i nie przestępując progu, wychyliłem naprzód głowę. Dosłyszałem istotnie oddech osoby uśpionej; zobaczyłem matkę siedzącą w fotelu, blisko okna; z poza oparcia drugiego fotelu zobaczyłem włosy Juliany. Wszedłem.
Były tu obie, jedna naprzeciw drugiej, między niemi zaś stał niski stoliczek a na nim koszyk, pełen mikroskopijnych czepeczków. Moja matka trzymała jeszcze w palcach jeden z takich czepeczków, w którym połyskiwała wpięta igła.