Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXV.

Zaledwie przybyłem do Rzymu a już balowałem, żem tu przyjechał. Zastałem miasto rozpalone, całe w ognia, opustoszałe niemal całkowicie; a to mnie przejęło przestrachem. Zastałem niemy jak grób dom, w którym znajome sprzęty, przedmioty najlepiej mi znane, przybierały pozór niewyraźny i dziwny; i tu wszystko przejmowało mnie lękiem. Czułem się zupełnie osamotnionym, przerażająco osamotnionym; mimo to wszakże nie puściłem się na poszukiwanie przyjaciół, nie chciałem przypominać sobie ani poznawać nikogo. Podjąłem wyłącznie pościg za człowiekiem, przeciw któremu popychała mnie nienawiść nieubłagana; pościg za Filipem Arborio.
Spodziewałem się, że spotkać go muszę zaraz w którem z miejsc publicznych. Poszedłem do restauracyi, gdzie, jak wiedziałem, bywał zazwyczaj. Czekałem na niego wieczór cały, obmyślając sposób, w jaki mu rzucę wyzwanie. Za każdym razem, kiedy posłyszałem kroki jakiegoś nowoprzybywającego, krew uderzała mi do gło-