Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

już tego dowodów? Uspokój się. Myśl teraz o twem wyzwoleniu... A potem... kto to wie? Ale w każdym razie, Jaliano, ja cię nie zawiodę. Na teraz pozwól mi odjechać, może kilka dni nieobecności przeniesie mi ulgę. Powrócę spokojniejszy. Spokój będzie bardzo potrzebny na dalsze chwile. Ty potrzebować będziesz także całej mojej pomocy.
Odrzekła:
— Dziękuję. Zrobisz ze mną, co zechcesz.
Teraz pośród nocy dobiegł do nas śpiew ludzki, który zagłuszył cały koncert polny: może to był chór żniwiarzy na dalekiej płaszczyźnie pracujących przy świetle księżyca.
— Czy słyszysz? — rzekłem.
Słuchaliśmy. Czuć było oddech wietrzyku. Cała rozkosz tej nocy letniej napełniła mi serce.
— Czy nie zechciałabyś pójść usiąść na tarasie? — spytałem, z cicha Juliany.
Przystała; podniosła się. Przeszliśmy do przyległego pokoju, gdzie nie było innego światła, prócz pełni księżyca. Wielka fala białego światła, coś niby mleko jakieś niemateryalne, zalała posadzkę. Chcąc wyjść na taras, szła przedemną w tej fali światła i mogłem widzieć cień jej bezkształtny, rysujący się czarnemi konturami na tle jasności.
Ach! gdzież się podziała istota smukła i gibka, którą obejmowałem uściskeim mych ramion? Odzież była teraz kochanka odzyskana wśród