Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

była tak płomienną, jak w ciągu ostatnich tygodni. Wczoraj opowiadałeś mi tyle rzeczy... Ach! czemuś ja nie mogę opowiedzieć ci mego życia tych dni ostatnich! Wiedziałam wszystko, odgadywałam wszystko; a zmuszoną byłam uciekać przed tobą. Ileś razy już, już miałam upaść w twoje ramiona, zamknąć oczy i pozwolić, byś mnie wziął, w chwilach słabości i niezmiernego znużenia! Wówczas rankiem, w ten ranek sobotni, kiedy to wszedłeś z kwiatami, wydało mi się, patrząc na ciebie, że widzę przed sobą kochanka lat minionych, taki ożywiał cię zapał, taki sam uśmiech był na twych ustach, taki sam blask rozświecał twe oczy. I pokazałeś mi podrapane twe dłonie! Wtedy poczułam poryw pochwycenia tych dłoni i ucałowania ich... Gdzie znalazłam siłę powstrzymania się od tego. Nie czułam się godną. I w jednej błyskawicy ujrzałam całe szczęście, które ofiarowałeś mi razem z temi kwitnącemi cierniami, całe szczęście, którego miałam się wyrzec na zawsze! Ach! Tullio, moje serce jest wypróbowanem, skoro mogło ścisnąć się tak a nie pęknąć. Życie we mnie jest dziwnie trwałem.
Wymówiła ostatnie to zdanie głosem głuchszym jeszcze, z akcentem nieokreślonym, w którym mieszały się ironia i gniew. Nie śmiałem podnieść twarzy i popatrzeć na nią. Jej słowa sprawiały mi dziką boleść a przecież drżałem, ilekroć się zatrzymała. Lękałem się, by nagle nie