Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

opuściły ją siły, by nie stało się dla mej niemożebnem mówić dalej. I oczekiwałem z ust jej innych zwierzeń, innych strzępów duszy.
— Wielki to, wielki błąd — podjęła — że nie umarłam przed powrotem twoim z Wenecyi. Ale biedna Mania, biedna Natalka, czyż je mogłam opuścić?
Zawahała się na chwilę.
— I ty także; nie byłoby może dobrem, gdybym cię opuściła w ten sposób... Byłabym pozostawiła ci wyrzut sumienia. Byłbyś wystawiony na oskarżenia świata. Nie moglibyśmy ukryć wszystkiego przed naszą matką. Byłaby zapytała cię; „Dlaczego Juliana chciała umrzeć?“ Byłaby doszła prawdy, którą ukrywaliśmy przed nią do tej chwili... Biedna, święta kobieta!
Krtań jej ścisnęło łkanie, głos zachrypł, nabierał drżenia powstrzymywanego płaczu. Mnie tak samo ściskało się gardło.
— Myślałam o tem wszystkiem; a kiedy chciałeś mnie przywieźć tutaj, pomyślałam jeszcze, że nie jestem już jej godną, że nie jestem godną składanych przez nią pocałunków na mojem czole, niegodną, by mnie nazywała swą córką. Ale ty wiesz, jak bardzo jesteśmy słabi, jak łatwo poddajemy się sile rzeczy. Nie miałam już żadnej nadziei; wiedziałam, że prócz śmierci, nie pozostało dla mnie innej ucieczki; wiedziałam, że z każdym dniem to koło zacieśnia się coraz więcej, A przecież pozwalałam dniom mijać za dnia-