Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niejszą, której bałam się szalenie, ach! ty mnie rozumiesz, bałam tysiąckroć więcej, niż śmierci, Tullio, Tullio, twego wzroku...
Nowy spazm łez zatrzymał ją w chwili, kiedy głos jej stawał się tak bolesnym, że sprawiał mi wrażenie fizyczne wydzierania najtajniejszych fibrów. Upadłem na krzesło, ująłem głowę w dłonie, czekałem, by mówiła dalej.
— Powinnam była umrzeć przed chwilą, do której doszliśmy. Tak już dawno należało mi umrzeć! Bezwątpienia, lepiej byłoby, gdybym nie była przyjeżdżała do Badioli; lepiej byłoby, żebyś za powrotem swym z Wenecyi nie był już mnie zastał. Umarłabym a ty nie znałbyś tej hańby, byłbyś mnie żałował, może uwielbiał zawsze. Może byłabym pozostała na zawsze wielką twoją miłością, twoją miłością jedyną, jak to powiedziałeś wczoraj... Nie lękałam się śmierci, ty to wiesz; nie lękam się jej. Tylko myśl o naszych dwu córeczkach i o naszej matce, kazała mi odkładać wykonanie zamiaru z dnia na dzień. I to było konaniem, Tullio, konaniem okrutnem, w którem strawiło się we mnie nie już jedno życie, ale całe ich tysiące. A jednak żyję jeszcze!
Po chwili przerwy dodała;
— Jakim sposobem jest to możliwem, że ze zdrowiem tak nędznem mam tyle odporności na cierpienie? I to także moje nieszczęście. Pomyśl: zezwalając na towarzyszenie ci tutaj, myślałam: „To pewna, że się rozchoruję; zaraz za przyby-