Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy to prawda? — mówiłem dalej — czy to prawda?... to, czegom się dowiedział od matki?
Milczała wciąż jeszcze. Powiedziałbyś, że zbiera wszystkie siły. Rzecz dziwna! Podczas tej przerwy nie wydawało mi się absolutnie niemożliwem, by odpowiedziała: „Nie“.
Odpowiedziała i posłyszałem mniej dźwięk jej słów, jak raczej zobaczyłem je, zarysowujące się na wargach bezkrwistych:
— To prawda.
Otrzymałem prosto w piersi cios cięższy może nad ten, który mi zadały słowa matki. Bezwątpienia, wiedziałem już wszystko, przeżyłem już dobę całą z tą pewnością; a przecież to potwierdzenie tak jasne, tak stanowcze, powaliło mnie o ziemię, jak gdyby po raz pierwszy odsłonięto przedemną prawdę, niedąjącą się już naprawić.
— To prawd! — powtórzyłem instynktownie, mówiąc sam do siebie, z wrażeniem podobnem do tego, którego doświadczyłbym, gdybym żywy i przytomny znalazł się w głębi przepaści.
Wtedy Juliana podniosła powieki i utkwiła swe źrenice w moich z rodzajem gwałtowności spazmatycznej.
— Tullio — rzekła — posłuchaj.
Głos zadławił jej się w gardle.
— Posłuchaj. Wiem, co powinnam uczynić. Byłam zdecydowana na wszystko, ażeby oszczędzić ci chwili obecnej; ale los chciał, ażebym dożyła tej godziny po to, by cierpieć rzecz najokrop-