Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zać, nie o jakąś gorycz wewnętrzną, tu chodziło o istotę żywą. Przyszłość moja związaną była z istotą, która żyła życiem uporczywem i wnoszącem złe; była związana z istotą obcą mi, z intruzem, z wstrętnem dla mnie stworzeniem, wobec którego nie już umysł mój, ale cała krew moja, wszystkie fibry wzdrygały się obrzydzeniem brutalnem, dzikiem, nieubłaganem, aż do śmierci i po za krańce śmierci jeszcze. Myślałem: „Któż byłby w stanie wyobrazić sobie gorszą męczarnię, na udręczenie równocześnie ducha i ciała? Najgenialniejszy z tyranów barbarzyńskich nie byłby w stanie wymyślić pewnych okrucieństw szyderczych, które jeden los tylko ma w swem posiadaniu. Można było przypuszczać, że choroba uczyniła Julianę bezpłodną. Dobrze. Oddaje się mężczyźnie, popełnia pierwszy błąd i oto zostaje brzemienną sromotnie, z taką łatwością, jak jedna z tych kobiet gorących, którą wieśniak gwałci przemocą za jakimś krzakiem, na trawie, w okresie bekowiska. I to właśnie w chwili, w której ją napadają mdłości, ja karmię się marzeniami, poję ideałem, odnajduję niewinne uczucia lat młodzieńczych, myślę tylko o zrywaniu kwiatów... O! te kwiaty, te kwiaty mdlące, które jej ofiarowałem z taką nieśmiałością!... A po wielkiem upojeniu wpół sentymentalnem, wpół zmysłowem, otrzymuję tę miłą nowinę; od kogo? od mojej matki! A po tej nowinie mam napad przesadnej wspaniałomyślności, przyjmuję z dobrą wiarą rolę