Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i tchórzostwo, które poczęły już może przygnębiać. Energia sztuczna, jak ta, którą darzy haust mocnego napoju, przywróciła mi pewność siebie. Myślałem teraz: „Jak on zachowywałby się w mojem położeniu?“ Moja przeszłość, moje wykształcenie, sama treść mojej natury, zadawały kłam wszelkiemu prawdopodobieństwu podobnego przypadku; ale przynajmniej to było pewnem: w razie nieszczęścia podobnego lub niepodobnego, on byłby zachował się, jak człowiek silny i litościwy, byłby odważnie stawił czoło boleści, byłby przeniósł niż poświęcić kogoś innego, poświęcić raczej samego siebie.
— Pokaż, niech zobaczę — rzekł, zbliżając się.
I dotknął mego czoła dłonią, pomacał puls.
— Już minęła gorączka, o ile mi się zdaje. Ale jaki ty masz puls nierówny!
— Pozwól, że wstanę, Fryderyku; już późno.
— Dziś popołudniu jadę do lasu Assoro. Może pojedziesz ze mną, to każę ci osiodłać Orlanda. Przypominasz sobie ten las? Co za szkoda, że Juliana nie jest zdrowa! Inaczej zabralibyśmy ją z sobą. Zobaczyłaby młyny w ruchu.
Skoro wspominał Julianę, zdawało mi się, że głos jego stawał się serdeczniejszym, słodszym i, powiedziałbym, więcej jeszcze braterskim. O! gdybyż on wiedział!
— Do widzenia, Tullio. Idę do mego zajęcia. Kiedyż rozpoczniesz mi dopomagać?