Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jeszcze nie wstałeś, Tullio? Czy mogę wejść?
— Wejdź, Fryderyku.
Wszedł.
— Czy ty wiesz, że to już po dziewiątej?
— Późno zasnąłem i byłem bardzo zmęczony.
— Jakże się czujesz?
— Tak sobie...
— Matka już wstała. Mówiła mi, że Juliana dość jest dziś zdrową. Czy nie otworzyć ci okna? Dziś pogoda jest cudowna.
Otworzył okno. Fala powietrza świeżego zalała pokój; firanki wzdęły się u okna, jak dwa żagle; w próżni pomiędzy niemi widać było lazur.
— Widzisz!
Żywe światło dzienne ukazało niezawodnie na mojej twarzy oznaki zmartwienia; bo dodał zaraz:
— Ale i ty chyba chory byłeś dzisiejszej nocy?
— Zdaje mi się, że miałem cokolwiek gorączki...
Fryderyk patrzał na mnie przezroczami swemi jasnemi oczyma; i w tej chwili wydało mi się, że miałem na duszy cały ciężar kłamstw i udawań przyszłych.
O! gdyby on to wiedział! Ale, jak zawsze, przed obecnością jego pierzchła wszelka podłość, małoduszność wszelka