Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

duszki. Wstrząsał mną ten spazm, co poprzedza zwykle wielkie wybuchy łez. Ale spazm się przedłużał a łzy nie nadchodziły. Było to okropne cierpienie. Ciężar niezmierny uciskał mi wszystkie członki; ciężar, który czułem nie na powierzchni, ale wewnątrz, jak gdyby kości moje i muskały stały się ołowianemi. A mózg mimo to myślał jeszcze! A sumienie pozostało czujnem!
„Nie, nie powinienem był jej opuszczać. Nie, nie powinienem był zgodzić się na takie odejście. To pewne, że skoro matka moja się oddali, ona się zabije. O! ten dźwięk jej głosu, kiedy wyrażała życzenie zobaczenia Natalki!“... Halucynacya nagła opanowała mnie. Matka moja wychodzi z pokoju. Juliana siada na łóżku i nasłuchuje. Potem, pewna nakoniec, że jest sama, wyjmuje z szuflady stolika nocnego flaszeczkę z morfiną; nie waha się ani przez sekundę, wypija ją odraza ruchem stanowczym a potem kładzie się spokojnie na wznak w oczekiwaniu... Wizya imaginacyjna martwego jej ciała nabrała takiej wyrazistości i siły, że jak oszalały, zerwałem się, przebiegłem kilka razy pokój dokoła, potrącając sprzęty, potykając się o dywan, z gestami najwyższego przestrachu. Otwarłem drzwi szklane.
Noc była spokojna, pełna rechotania żab, monotonnego i bezustannego. Gwiazdy migotały. Niedźwiedzica świeciła na wprost mnie, niezmiernie wyraźna. Czas ubiegał.
Pozostałem kilka minut na balkonie w oczeki-