Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

trzeba, chyba tylko spoczynku. Gdybyś tu został... nie byłoby dobrze... Na dziś wieczór lepiej, że ztąd pójdziesz.
— Ale możesz tu potrzebować?...
— Nic. A potem w każdym razie przecież Krystyna śpi tuż obok.
— Położę się na kanapie nakrywszy kołdrą...
— Po co chcesz sobie robić taką niewygodę? Jesteś bardzo zmęczony, to widać na twej twarzy... A wreszcie gdybym wiedziała, że tu jesteś, nie mogłabym zasnąć. Bądź dobry, Tullio! Jutro rano bardzo wcześnie przyjdziesz zobaczyć się ze mną. Teraz potrzebujemy spokoju oboje, zupełnego wypoczynku...
Miała głos słaby i pieszczotliwy, bez żadnej intonacyi niezwykłej. Oprócz jej nalegania, abym odszedł, żadna inna wskazówka nie oznaczała smutnej myśli. Zdawała się przygnębiona, ale spokojna. Od czasu do czasu przymykała oczy, jak gdyby od snu ciążyły jej powieki. Co tu robić? Opuścić ją? Ależ to właśnie ten jej spokój przestraszał mnie najwięcej. Taki spokój nie mógł pochodzić u niej tylko chyba ze stałości postanowienia. Co tu robić? Zważywszy wszystko, moja obecność nawet w ciągu nocy byłaby bezpotrzebną. Ona mogłaby bez najmniejszej trudności wykonać swój zamiar, jeżeli wszystko doń przysposobiła i postarała się o potrzebny środek. Czy tym środkiem była rzeczywiście morfina? I gdzie miała ukrytą flaszeczkę pod poduszką?