Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ku... Zobaczysz, jak cię utulę. Uśpię cię. Całą coc spać będziesz na mojem sercu“...
Wodząc dokoła błędnym wzrokiem, odkryłem na dywanie trzewiczki drobne i lśniące, na poręczy krzesła długie pończochy jedwabne popielate, podwiązki atłasowe, wszystkie te przedmioty elegaacyi ukrytej, któremi oczy moje, oczy kochanka rozkoszowały się już podczas tak niedawnych chwil stosunku serdecznego. I zazdrość zmysłowa ukąsiła mnie tak gwałtownie w serce, że cudem było, iż nie rzuciłem się na Julianę, nie obudziłem jej i nie rzuciłem jej w twarz słów niedorzecznych a brutalnych, które dyktowała mi nagła wściekłość.
Oddaliłem się chwiejnym krokiem, wyszedłszy z alkowy. Myślałem z ślepym przestrachem: „Jak to się skończy?“
Zamierzałem już wyjść. „Zejdę, powiem matce, że Juliana śpi, że sen jej jest całkiem spokojny; powiem jej, że potrzebuję również spoczynku. Schronię się do mego pokoju. A jutro rano“...
Ale pozostałem na miejscu, w niepewności, nie zdolny przestąpić progu, przejęty tysiącem obaw... Zawróciłem do alkowy nagłym ruchem, jak gdybym poczuł ciążące na sobie spojrzenie. Wydało mi się, że falują jeszcze firanki; ale to było złudzenie. A przecież przez firanki coś jakby cień magnetyczny przeniknęło mnie nawskroś, coś, wobec czego byłem bezsilnym. Wszedłem do alkowy z dreszczem.