Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Juliana wciąż jeszcze leżała w tej samej pozycji. Czy spała? Czoło tylko, aż po brwi było odkryte.
Usiadłem w pobliżu głów łóżka i czekałem. Patrzałem na to czoło, blade jak płótno prześcieradła, delikatne i czyste, jak hostia, to czoło siostry, którego po tylekroć z uczuciem pobożnem dotykały moje usta, które po tylekroć całowały usta mej matki. Nie odkrywałeś na niem ani śladu zmazy: z pozoru wydawało się tem samem zawsze. A przecież nic już w świecie odtąd nie mogło zetrzeć plamy, którą na tej bladości widziały oczy mej duszy!
Niektóre słowa, wymówione poprzednio w szale upojenia powróciły mi na pamięć: „Czuwać będę nad tobą, czytać na twojej twarzy sny, które śnić będziesz“. Myślałem dalej: „Powtarzała za każdem słowem: — Tak, tak“. I zadawałem sobie pytania: „Jakiem jest obecne jej życie wewnętrzne? Jakiemi jej plany? Co postanowiła?“ Przypatrywałem się jej czołu i zapominając o zagłębianiu się w własnej boleści, użyłem wszystkich sił, aby wyobrazić sobie jej boleść, aby ją zrozumieć“.
Rzecz to pewna, że jej rozpacz musiała być okropną, bez granic, bez wytchnienia. Moja kaźń była jej kaźnią a może przeraźliwszą jeszcze, okropniejszą dla niej, jak dla mnie. Tam, w willi Bzów, w alei, na ławce, w domu, niezawodnie czuła ona całą szczerość słów moich, wierzyła