Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

więzami na dnie wód, wypłynąłby nagle na powierzchnię i pozostał na niej niezatopiony.
Wszystkie poszlaki, wszystkie wskazówki, wszystkie dowody istniały, były tu ot w porządku. Nie trzeba mi było ważniejszego czynić wysiłku, by je wybierać lub grupować. Fakta nic nie znaczące, odległe oświecały się nowem światłem; kawałki życia świeżego nabierały barw. Wstręt Juliany niezwykły do kwiatów, do zapachów, jej dziwne osłabienia, jej mdłości źle ukrywane, jej nagła bladość czasami, ten rodzaj bezustannego zamyślenia między brwiami, niezmierne znużenie w niektórych pozach; a potem te miejsca zakreślone paznokciem w książce rosyjskiej, wymówka uczyniona przez starca hrabiemu Bezukow, pytanie ostatnie księżniczki Liry i ten gest, jakim Juliana wyjęła mi książkę z ręki, a potem te sceny z wilii Bzów, łzy, łkania, wyrażenia, uśmiechy zagadkowe, ten jakiś ogień posępny niemal, wymowność szalona prawie, wspominanie wciąż śmierci, wszystkie te oznaki grupowały się dokoła słów mojej matki, wyrytych w głębi mej duszy.
Matka moja powiedziała; „Niepodobieóstwem jest pomylić się w tej mierze. Do dwóch lub trzech dni temu, Juliana — przeczyła lub przynajmniej utrzymywała, że nie była pewną... Wiedząc, jak ty się łatwo niepokoisz, prosiła mnie, żeby ci nic o tem nie mówiła“... Niepodobna było