Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czyłem matkę, przypatrującą mi się zblizka i badającą mnie z trwogą, zrozumiałem, że przedewszystkiem należy mi ją uspokoić.
Rzekłem:
— Nie wiedziałem istotnie... Juliana nic mi nie powiedziała. Sam również się nie spostrzegłem... To niespodzianka... Tak, doktór twierdzi, że jest w tem pewne niebezpieczeństwo... Oto, dlaczego ta nowina sprawiła na mnie takie wrażenie... Wiesz, mamo, jak Juliana jest słaba teraz... Doktór jednak nie utrzymywał, aby to groziło poważnem jakiemś niebezpieczeństwem.... Operacya udała się przecież... Zobaczymy... Przyzwiemy go, poradzimy się...
— Tak, tak, to nieodzowne.
— Ale ty, matko, czy zupełnie pewną jesteś tego? Może Juliana sama ci się przyznała?... A może...
— Wiesz, ja to sama spostrzegłam. Niepodobna mylić się w tym względzie. Aż do dwu czy trzech dni temu wstecz jeszcze, Juliana zapierała się, przeczyła lub przynajmniej utrzymywała, że nie jest tego pewną... Wiedząc, jak ty niepokoisz się łatwo, prosiła mnie, abym ci o tem nic jeszcze nie mówiła. Ale je chciałam cię ostrzedz. Znasz Julianę, ona tak mało dba o swoje zdrowie! Widzisz: odkąd jesteś tutaj, powiedzieć można, że zamiast przyjść do siebie, z każdym dniem gorzej wygląda, kiedy dawniej tydzień jeden zaledwie wystarczał, by się poprawiła, odkwitła formalnie. Pamiętasz?