Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łym wysiłkiem woli starałem się dokonać tej transfuzyi.
— Dziś wieczór — szeptałem — dziś wieczór u ciebie w łóżku lepiej cię rozgrzeję; nie będziesz już drżała z zimna...
— Tak, tak.
— Zobaczysz, jak cię utulę; uśpię cię. Całą noc będziesz spała na mojem sercu.
— Dobrze.
— Będę czuwał nad tobą, będę się poił twoim oddechem; na twarzy twej będę wyczytywał sny, które śnić będziesz. Może we śnie wymówisz moje imię...
— Tak, tak.
— Pamiętam, dawniej, bywały noce, kiedy mówiłaś we śnie. Jakaś ty była wtedy urocza! O! co za głos! Nie możesz nic o tem wiedzieć... Głos, któregoś nie mogła słyszeć sama, który ja tylko znam, ja jeden... I posłyszę go znowu. Kto wie, co mi powiesz? Może wymówisz moje imię. Jak ja lubię ten ruch twoich ust, kiedy wymawiasz „U“ w mojem imieniu! Powiedziałbyś, że to szkic, cień pocałunku... Wiesz? będę ci podszeptywał słowa do ucha, aby znaleźć miejsce w twych snach. Czy pamiętasz, jak to w „owych czasach“, w niektóre ranki zgadywałem zawsze coś z tego, o czem śniłaś? O, zobaczysz, duszo moja, że teraz jeszcze więcej będę cię pieścił, niż wtedy. Zobaczysz, do jakich uczuć, do jakich pieszczot jestem zdolny, gdy chodzi u uzdrowienie ciebie.