Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kiedy tak szlochałaś, pytałem się: Może już za późno?“ A tyś mi odpowiedziała: „Nie, nie“... Wówczas uwierzyłem twoim słowom. Nie mogłożby jednak być zapóźno z innego powodu? Nie mogłożby istnieć coś takiego, coby ci nie dozwalało cieszyć się wielkiem szczęściem, w którego okres wstąpiliśmy? Chcę powiedzieć: coś, o czem ty wiedziałabyś, cobyś już przewidywała?... Powiedz mi prawdę!
I nie spuszczałem z niej oczu, a ponieważ wciąż milczała, w końcu nie widziałem już nic, prócz jej wielkich oczu, niezmiernie wielkich, głębokich i nieruchomych. Dokoła wszystko zniknęło. I zmuszony byłem przymknąć powieki, aby się pozbyć wrażenia przestrachu, którem przejmowały mnie te oczy. Jak długo trwało to milczenie? Godzinę? Sekundę?...
— Chora jestem — rzekła nakoniec z dziwną powolnością.
— Chora? Ale jak chora? — wyszeptałem nieprzytomny prawie, przekonany, że czuję w tonie, jakim był wypowiedziany ten frazes, wyznanie, potwierdzające moje podejrzenie. — Jak chora? Czy śmiertelnie?
Nie wiem, jakim głosem, jakim tonem, nie wiem z jakim, gestem wypowiedziałem ostatnie to pytanie; nie wiem nawet, czy rzeczywiście wyszło ono z ust moich całe, czy ona całe je posłyszała.
— Nie, nie, Tollio; nie to chciałam powie-