Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jał się w zwierciedle szafy, niby gdzieś w fantastycznej oddali. Rękawiczki, kapelusz, bransoletka Juliany, położone na stoliku, obudziły, zda się, dawne życie miłosne w tym zakątku, nadawały mu pozór zamieszkania.
— Jutro, jutro trzeba nam będzie tu powrócić, nie później — mówiłem, palony niecierpliwością, czając, że wszystkie te otaczające mnie przedmioty, przejmują mnie jakimś dziwnym zapałem, że mnie kuszą. — Jutro musimy nocować tutaj. Wszak się godzisz nieprawdaż?
— Jutro!
— Rozpocząć napowrót kochać się w tym domu, w tym ogrodzie, wśród wiosny.. Rozpocząć poemat miłości tak, jakby zapomnienie zmazało wszystko poprzednie; poszukiwać jedną za drugą dawnych naszych pieszczot i w każdej odnajdować słodycz nową, jak gdybyśmy nie zakosztowali jej nigdy; mieć przed sobą długie, długie dni...
— Nie, nie, Tullio; nie trzeba nic mówić o przyszłości.. Wiesz przecie, że to zły prognostyk. Dzisiaj, dzisiaj... Myśl tylko o dniu dzisiejszym, o tej chwili, co przemija...
I przycisnęła się do mnie gwałtownie, z jakimś szałem, z namiętnością nieopisaną, gniotąc mi usta pocałunkami szalonemi.